czwartek, 27 czerwca 2013

VIII

Dzwonię do matki. Odbiera po trzech sygnałach. Informuję ją, że nie wrócę dziś na noc. Przyjmuje to lekko, jak zwykle. Kolejny raz odnoszę wrażenie, że jej na mnie nie zależy.

Rozglądam się po niewielkiej klitce, którą Rudy nazywa swoim pokojem. Ściany w odcieniu morskiej zieleni są przybrudzone. Łóżko stanowi starej daty rozkładana kanapa. Parapet zalega kolekcja uschniętych kaktusów, a szafki zawieszone nad odrapanym po bokach biurku są każda z innej parafii.
Mimo wszystko, trzeba przyznać Theo, że umie trzymać porządek. Nie to co ja. 
Rumienię się na myśl, że ten chłopak oglądał moją porozrzucaną po podłodze bieliznę.

-Co Ci?- pyta cicho znad splecionych dłoni, podpierających podbródek.
-Nic- warczę. Jestem na niego zły. Zresztą czego się spodziewał?
Gdybym był odrobinę mądrzejszy, pewnie już by mnie tu nie było. 

Mijają kolejne minuty, a my trwamy w niemal całkowitym milczeniu. Od czasu do czasu, któreś z nas rzuca lakoniczne pytanie, a drugie odpowiada równie lakoniczną formułką. Ze swobodnej atmosfery jaka panowała przy obiedzie nie pozostał nawet marny strzęp. Nawet taki tyci tyci tyci.

-Jak chcesz mi pokazać to, co miał na myśli Twój brat?- słowa, które wypowiadam całkiem normalnym tonem, w ciszy jaka panuje przypominają krzyk- Nie możesz mi po prostu powiedzieć?
Rudy wzdryga się, po czym wstaje z krzesła przy biurku, na którym jeszcze przed chwilą spoczywał. Myślę, że nawet, gdybym go nie znał, jako pewnego siebie, pogodnego człowieka (czy na prawdę jest pogodny? Co ukrywa?), udało by mi się dostrzec stres jaki z niego emanuje. Pięknie zarysowana kość żuchwowa jest spięta, oczy przymglone, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.
Wbrew temu, że to JA jestem pokrzywdzony, że to JA zostałem nazwany zabawką, że to JA zostałem wyśmiany bo nie pasuję do jego znajomych, czuję ukłucie gdzieś pod żebrami, patrząc na jego udrękę. Jest mi go żal.
-Theo..-zaczynam najspokojniej, jak tylko mogę- Czy Ty myślisz, że już Cię skreśliłem?
Odwraca się w moją stronę, a jego zielone oczy są wielkości pięciozłotówek i błyszczą niczym wypolerowane szkło. Wygląda jakby miał się zaraz rozpłakać.
Siada koło mnie niepewnie, zachowując odstęp, chyba bojąc się, że go uderzę.
-Nie wiem.- Odpowiada krótko, a w barwie jego głosu można usłyszeć autentyczną rozpacz i skołowanie- To moja wina. Rozumiesz? Moja pierdolona wina. Nie potrafię z tym skończyć, Matt!
Skończyć z czym? Zagryzam wargę, a on patrzy na mnie jak na ratunek. Jak na antidotum znalezione po latach bezowocnych poszukiwań. Jak na kogoś mądrzejszego, bardziej zaradnego.
Nie zostawię go teraz. Może na prawdę jestem kretynem, ale nie mogę. Żołądek w moim wnętrzu wykonuje potrójne salto, a następnie ląduje gdzieś w okolicach gardła. On nie może być zły. To niemożliwe. Ma tajemnicę, bardzo mroczną tajemnicę zresztą.. Ale czy gdyby miał mnie gdzieś, zachowywał by się w ten sposób? Po co? Żeby się mną pobawić? Nie wierzę.
-Theodorze. Nie wiem co robiłeś do tej pory- zaczynam, czując nagły przypływ wiary we własne siły- Chyba nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić, jeśli jest to aż takie złe, jak to opisujesz.-przerywam zbierając myśli, po czym kontynuuję- moje pytanie brzmi: czy chcesz się zmienić? Czy chcesz bym został?
-Tak..-szepcze zrezygnowany i wiem, że bardzo wątpi w spełnienie swoich pragnień.
Uśmiecham się blado.
-Jeśli tak, to o ile nie jesteś alfonsem, i nie chcesz mnie wkręcić do ruskiego burdelu, to zostanę.
-Nie wiesz o czym mówisz- prycha z dezaprobatą, a ja nie mam pojęcia, co o tym sądzić.
Nie poddaję się. Nie teraz, gdy zdaje się, że znalazłem swoje miejsce na ziemi.
-Zamknij się już. - mówię czule, opierając głowę w zagłębieniu jego szyi. Ładnie pachnie.
-Nie wiesz o czym mówisz- powtarza już spokojniej, a za moment czuję jego dłoń wędrującą powoli w górę moich pleców. Przyjemny, nieznany mi dotąd dreszcz rozlewa się po ciele. Ciepło, którego centralny punkt znajduje się w dotyku Theo, pieści moje zmysły, napawając odrażającą rozkoszą. Tak, zdecydowanie jestem pedałem- przyznaję się po raz kolejny sam przed sobą, wiedząc, że nie mogę się oprzeć doznaniom zadawanym przez innego przedstawiciela tej samej płci.
-Wiesz, że dziś całowałem się pierwszy raz?- muczę w zamyśleniu, zmieniając temat. 
Rudy odsuwa mnie od siebie, przyglądając się bacznie. Lustruje po kolei moje czoło, nos, oczy policzki, aż wreszcie zatrzymuje swój wzrok na ustach. Tych ustach, których niewinność przepadła bezpowrotnie w muśnięciu warg, o jakim nigdy nie śmiałbym nawet przypuszczać.
-Kłamiesz.- to bardziej stwierdzenie niż pytanie, w którym wibruje jakaś nuta rozbawienia.
-Nie- marszczę brwi czując się urażony.- Pie-rwszy-raz- powtarzam powoli, łopatologiczne, tak, żeby dotarło to do tego rudego łba.
-Oj Mały..-patrzy na mnie z uwielbieniem, nadzieją i czymś jeszcze- na prawdę?
-Nie, na niby.
Śmieje się, a dźwięk ten jest tak niepasującym, do ponurego nastroju jaki panuje w pomieszczeniu.
Obraca się, kładzie obie dłonie na moich sterczących obojczykach i popycha delikatnie, jakby prosząc o pozwolenie. Nie opieram się, nie chcę tego robić. Chcę być blisko niego, zapominając o okrutnej tajemnicy, z którą mam zapoznać się dzisiejszego wieczora. 
Teraz leżę płasko, plecami przywierając do twardego materaca starej kanapy. Rudy wisi nade mną, opierając się na łokciach. Czuję jego przyjemny ciężar i ciepło bijące przez materiał czarnej koszulki.
-Co teraz zrobisz?-pytam niecierpliwie, gdy ten wciąż pieści mnie wyrażającym tyle uczuć spojrzeniem.
-Teraz?-Nieoczekiwanie dociska swoje biodra do moich. Biorę duży haust powietrza, który szybko więźnie mi w gardle. Czuję..-teraz pocałuję Cię znowu, wiedząc już, że Twoje usta nie należały wcześniej do nikogo innego.
Ciepły głos, nafaszerowany satysfakcją, przeradza się w uwodzicielski pomruk, kończący się zetknięciem naszych warg. Rozchylam usta, pozwalając by jego język spotkał się z moim. Najpierw niepewnie, potem odważniej. Wplatam palce w miękkie, rude włosy, przytrzymując jego głowę. Nasz pocałunek staje się coraz bardziej  zachłanny. A im bardziej zachłanny, tym bardziej nienasycony. 
Oh, Rudy. Nieświadomie wypycham miednicę wychodząc mu naprzeciw i czuję jak żar zrodzony w pozornie niewinnej pieszczocie obejmuje mnie całego, ze szczególnym uwzględnieniem okolic podbrzusza. Nie powiem, jest to nowe, ale podoba mi się.
Theo delikatnie odrywa się ode mnie, oddychając głęboko i dotykając palcami moich policzków.
-Czy Ty aby nie robisz się zbyt rozpustny, Matthew?- minę stara się utrzymać w powadze, lecz oczy zdradzają rozbawienie.- Nie teraz Mały.-dodaje po chwili.- Teraz musimy się zbierać. Chcę, byś poznał gorszą część mnie i chcę wierzyć, że po tym co zobaczysz, wciąż będziesz chciał przebywać w moim towarzystwie.
-Theo..-mamroczę- A gdybym tak pozostał w niewiedzy?
-Nie. 
-Dlaczego nie? Teraz było tak miło..
-No właśnie. Chcę, byś wiedział, z jakim potworem jest Ci tak miło i żeby mimo wszystko wciąż było Ci z nim miło.- wstaje z nowym płomieniem w oczach, a ja z przykrością rozstaję się z przyjemnym ciężarem.- Pytałeś, czy chcę się zmienić.-wzdycha ciężko- Tak, chcę. Chcę to, kurwa, zrobić dla Ciebie. Bo TY jesteś tego wart.
Teraz to ja mam oczy jak spodki. Jestem dla kogoś coś wart. Ba! jestem wart zmiany, odkrycia się przede mną. Jestem tego wart- on tak twierdzi.

Rudy otwiera garaż, i ku mojemu niedającemu się ukryć zdumieniu, wyprowadza z niego potężne, błyszczące cacko.
-wow..-dukam z podziwem.
-Fajna, co nie?- Theo klepie z dumą bak swojej zabawki, na którym widnieje kunsztownie namalowana sprejem syrena z obnażonymi pierwsiami- to Honda CB 750F2. Rocznik dziewięćdziesiąty piąty, pojemność skokowa siedemset pięćdziesiąt centymetrów sześciennych. Całe życie na nią zbierałem.
-Niesamowita.-chwalę szczerze, sprawiając mu tym przyjemność- pojedziemy tym?
-A jak myślisz?- wsiada na motor i odpala silnik, który wydaje z siebie potężny ryk- wskakuj Mały.

Mija niespełna pięć minut, odkąd wyruszyliśmy z podwórka Rudego, a po jego wesołym nastroju zostało tylko liche wspomnienie. Przytulam policzek do jego pleców odzianych w ramoneskę pachnącą, starą, dobrze wyprawioną skórą. Prędkość sprawia, że powietrze smaga moją twarz, rozwiewa mi włosy i zmusza do mrużenia oczu. 
Nie mam pojęcia dokąd jedziemy. Póki co, minęliśmy dobrze mi znane osiedle domków jednorodzinnych, tym samym znajdując się na wylocie z miasta. Zaczynam czuć niepokój.

-Słuchaj Matt. Gdy jesteśmy sami, możesz ze mną, robić co zechcesz- rzuca ni stąd ni zowąd, gasząc silnik i schodząc z wygodnego siodełka szosówki- no prawie- dodaje z konsternacją- Ale błagam, nie manifestuj całemu światu, tego, co jest między nami.
Robi mi się przykro, odwracam wzrok. Rudy bez pomyłki odczytuje moje myśli.
-Matt, nie chcę, byś musiał znosić jakieś durne kpiny. Jasne?- Szepcze z troską, co po raz kolejny sprawia, że ciepło rozlewa się po komórkach mojego ciała.- A jeśli chcesz kleić się do mnie na motorze jak baba, to równie dobrze możesz wypisać sobie na czole "Jestem pedałem".
Nie wiem, co powiedzieć, więc tylko kiwam głową na znak, że zrozumiałem. Nie jestem babą, a on nie musi być aż tak dosadny.
Zeskakuję z miejsca pasażera i staję obok. Theo bez problemu stawia maszynę na nóżkach, a wyraz jego twarzy ulega diametralnej zmianie. Jest przerażony, zniesmaczony i wygląda jakby zaraz miał zwymiotować.
-Jesteśmy na miejscu- ruchem podbródka wskazuje na małą, brązową furtkę wkomponowaną w łuk z żywopłotu. Ponad łukiem widnieje szyld "Ogrody Działkowe Royal Garden". 
Że co? Mrugam oczami, badając czy to co widzę nie jest fatamorganą.
-Działki?-niemal parskam śmiechem- One są takie straszne?
-Chodź, to się przekonasz- burczy przygnębiony i rusza przed siebie, najwidoczniej pewny, że pójdę za nim.

środa, 26 czerwca 2013

VII



Głupi, głupi głupi!- zarzucam sobie w myślach. Najpierw spaliłem zupę, oparzyłem sobie rękę, potem pocałowałem kolegę z klasy, stwierdziwszy, że mnie pociąga, a teraz jak ten matoł o dwóch lewych rękach siedzę w JEGO kuchni, przy JEGO stole, na jednym z JEGO rozchwianych krzeseł i patrzę, jak smaży mi naleśniki.
Spod przymrużonych powiek przyglądam się Rudemu skaczącemu od lodówki do kuchenki i z powrotem.
-Co Ci tak wesoło?- burczę, ażeby tylko przerwać panującą nieznośnie ciszę.
-Tak po prostu- rzuca bez ironii, skupiając się na prawidłowym przełożeniu ciasta na patelni- Cieszę się z rozwoju sytuacji.
-Cieszysz się, że się oparzyłem?- Marszczę brwi w geście teatralnego oburzenia.
-Tak.- Zielone tęczówki rzucają mi przelotne spojrzenie, w którym płoną wesołe iskierki, a ja rumienię się niczym średniowieczna dziewica..
Wydymam wargi, składając ręce na piersi. Muszę być obrażony (przynajmniej pozornie).
-Dupek- mamroczę pod nosem.
-No co? Gdybyś się nie oparzył, nie stało by się.. Nic. I nie siedział byś tu teraz, a ja nie byłbym Twoim karmicielem.- Theo odkłada chyba już piątego naleśnika na talerz.
-Szkoda jeszcze, że nie masz na sobie gosposiowego fartuszka. Wtedy już całkiem wyglądał byś jak jakaś kura domowa.- Wzdycham, próbując wyobrazić sobie mojego "przyjaciela" w tym niemęskim stroju.
-Nie przeginaj Mały.-chichocze-Bo zaraz znajdę ten durny fartuszek i Ci go założę.

Oh, dobre było. Masuję się po najedzonym brzuchu, pełen uznania dla kucharza. Jedzenie chyba nigdy nie stanowiło dla mnie takiej przyjemności.
-I jak? Smakowało Ci?-Theo pyta, jakby z niepokojem.
-No wiesz..
-No?
-Mogłeś nałożyć mi nieco więcej bitej śmietany.. - cmokam z aprobatą - ale ogólnie, częściej będę korzystał z Twoich kulinarnych usług.
Twarz Rudego rozjaśniała, rozpromieniała i pokazała mi jego inne, bardziej swojskie oblicze. Urzeczony wpatruje się w uchylone warki, wygięte w szerokim uśmiechu, ukazującym rządek białych zębów, dołeczki w policzkach i drobne, wcześniej dla mnie niewidoczne piegi na prostym, zgrabnym nosie.
Na prawdę mi się podoba. Przełykam ślinę. On. Facet. Theodor.
Może ja zawsze nieświadomie byłem odmiennej orientacji? Tak, to by wyjaśniało, dlaczego nigdy w życiu nie zakochałem się w kobiecie.

Rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Śmiejemy się. Wymieniamy poglądy. Czujemy się wobec siebie bardzo swobodnie.
I pomyśleć, że jeszcze niecałe dwa tygodnie temu, tak cholernie go nienawidziłem.
Na tą myśl, robi nie się niesamowicie głupio, co wyrażają  różowe wykwity na moich zwykle bladych policzkach. Nie muszę przeglądać się w lustrze, by wiedzieć, że tam są. Czuję jak palą moją twarz.
-O czym myślisz?- Rudzielec wyrywa mnie z zadumy- Sądząc po wyrazie Twojej twarzy..-delikatnie ujmuje pod stołem moją dłoń i kciukiem zaczyna masować jej wierzch.-..to o mnie.
-Nie schlebiaj sobie tak, Theodorze.-kłamię, skupiając się na tym niespodziewanie miłym wrażeniu dotykowym i rumienię się jeszcze bardziej.
-Oh, jakiś Ty oficjalny- chłopak pochyla się nieco do przodu, tym samym zbliżając swoją twarz do mojej. Dzieli nas góra trzydzieści centymetrów. Patrzę na usta, które całowałem po raz pierwszy jakieś dwie godziny temu. Ładnie wykrojone, ciepłe i miękkie usta. Czy chcę to powtórzyć..? Opieram swoje czoło o jego, nie mogąc się powstrzymać. Nie patrzę na niego, wstydzę się. To zbyt nowe.. Ale tak bardzo pragnę, być blisko jeszcze raz..

-Młody!- Podskakuję na krześle jak oparzony, jednocześnie odsuwając się od Theo. Cóż to za obcy głos?- Młody!
-To mój brat.-Theo przewraca oczami wyraźnie poirytowany. Widzę, jak się spina. Powoli i niechętnie puszcza moje knykcie, po czym krzyczy już w stronę przedpokoju- Co jest?! Czego się drzesz?!

Nie mija długa chwila, a właściciel głosu staje w progu niemała zaskoczony. Spogląda to na Theo, to na mnie. Cóż. Są do siebie podobni. Nawet bardzo. Oczy zielone, identyczne kropka w kropkę. Kolor włosów podobny, lecz te należące do mojego Rudego, są bardziej płomienne i nie spływają kaskadą aż za łopatki. Nos ten sam. Usta. Podbródek. Jestem w szoku. Ten facet wygląda jak starsza wersja Theo. Myślę, że ma nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.
-Alex- Rudy posyła mu nieprzyjazne spojrzenie, w którym czai się jakaś ostrzegawcza nuta.
-Bierzesz odwet za moje koleżanki? Znowu się zaczęło?-Alex opiera ramię o futrynę i uśmiecha złośliwie- ale żeby w domu? No, no. Braciszku. Nie poznaję Cię.
Teraz spogląda na mnie tak, jakbym był ciekawym eksponatem w podrzędnym muzeum.
Chciałbym zapytać, o co im chodzi, ale słowa więzną mi w gardle. Czuję nieprzyjemną suchość na podniebieniu. Jestem intruzem.
-To mój kumpel- syczy Rudy przez zaciśnięte zęby.- Coś Ci się kurwa nie podoba?
-Theodorze, nie bądź taki wulgarny.-starszy z braci udaje troskę w głosie- Poza tym.. Ty nie masz normalnych kumpli- dodaje złośliwie, przechylając głowę tak, że teraz patrzy wprost na mnie. chłodno. Oceniająco.-No, gadaj skąd wytrzasnąłeś swoją nową zabaweczkę. Widzę, że po tak długiej przerwie, zmienił Ci się gust.
Że co? Kalejdoskop słów przewija mi się przez umysł. "Odwet". "Znowu". "Mój kumpel". "Normalnych". "Zabaweczkę". "ZABAWECZKA"?
Chyba robi mi się słabo. Oddychać. Chcę oddychać. Duszę się. Muszę stąd wyjść. Wypuśćcie mnie!
Rzucam się do wyjścia. Mijam w progu Alexa, pokonuje przedpokój i wybiegam na podwórko. Miejsca, których dotykał Rudy palą. To jakiś koszmar.

-Pierdol się, Aleks!- łup drzwiami, potem te słowa i Rudy już jest przy mnie.
W pierwszej chwili rozkłada ramiona, jakby chciał mnie objąć, lecz zaraz się reflektuje, widząc gapiącą się przez okno sąsiadkę. To dobrze, nie chcę by mnie dotykał.
-Co to miało kurwa być?- wyrzucam z siebie- Co za zabaweczka?
W oczach Rudego widać udrękę. Przymyka je i zaraz z powrotem otwiera.
-To nie tak..-szepcze bezradnie- Matt.. Zaufaj mi.
-Zaufać?! Tobie?!- Niemal krzyczę- Ty sobie chyba kpisz. Po tym co usłyszałem?!
-Matt, błagam. Opowiem Ci o wszystkim, ale nie teraz.-Głos z każdym słowem łamie mu się i cichnie coraz bardziej.- Matt.. Mam Cię błagać na kolanach, żebyś mi uwierzył. Zrobię to jeśli chcesz..Zrobię wszystko.
To co mówi chwyta mnie za serce. Za jakąś jego bardzo czułą część. Jeśli nie mówi szczerze, to ja jestem Apaczem z dalekiego wschodu. Lustruję wzrokiem jego twarz przeżywającego mentalne katusze człowieka.
-Dobrze już- Warczę nie wiem czy bardziej dlatego, że mu wierzę, czy bardziej dlatego, że nie chcę tu takich  durnych scen- Ale chcę wiedzieć, co Twój jebnięty brat miał na myśli. Co znaczy, że nie masz normalnych znajomych?
Milczy.
-To chyba możesz mi powiedzieć?!- Staram się, by mój głos złagodniał, lecz średnio mi się to udaje.
-Nie.
-Jak to nie? Chcę wiedzieć. Nie dociera to do Ciebie? Teraz i mnie to dotyczy! Wiesz, że ja.. Dzisiaj, robiąc to, co zrobiłem, podjąłem pewną decyzję. Zaufałem Ci-czuję jak gula rośnie w moim gardle.- Nie zawódź mnie już na samym początku. Chcę, byś też mi ufał.
Odwraca głowę. Porusza żuchwą i spluwa gdzieś na bok. Widzę, że walczy ze sobą, próbując podjąć słuszną decyzję. No.. Rudy. Tylko jedna jest słuszna.
-Dobrze.-patrzy na mnie poważnie i z przestrachem- Pokażę Ci. Później. Za kilka godzin. Znienawidzisz mnie, ale będziesz wiedział, że tego przed Tobą nie ukryłem.
Czego nie ukryłeś? Pytam w duchu, lecz wiem, że te kilka godzin warto poczekać. Pożyjemy, zobaczymy.
-Możesz zostać u mnie na noc? Późno skończymy to pokazywanie- to co mówi, sprawia mu autentyczny ból.
-Tak..-szepczę.


wtorek, 25 czerwca 2013

VI

Świat dookoła zdaje się pulsować i próbuje mnie zdmuchnąć z każdą nadchodzącą falą. Zdmuchnąć? A może wciągnąć? Tak, to też dobre porównanie. 
Powieki twardo trzymam zaciśnięte, a umysł wprowadzam w stan iluzyjnego otępienia. Mam wrażenie, że wcale siebie nie znam. Że od tych kilku dni, nie jestem już swoim "starym ja". 
Nie wiem co myśleć. Nie powinienem. 
Czuję się jak bęben gigantycznej pralki, do której wrzucono mieszaninę brudnych, nieznanych mi uczuć, wyrzuty sumienia, niepewność co do wszystkiego i maleńką nutkę szczęścia, która na tle reszty widnieje niczym obca skarpetka bez pary. Podczas gdy machina rusza i cała jej zawartość zaczyna się kotłować, skarpetka miga w okienku niezmiernie rzadko, sprawiając wrażenie bardzo ulotnej, zanikającej.. czy w ogóle ma prawo bytu w tych okolicznościach, w tym miejscu? 
Moje rozumienie świata i kierujących nim mechanizmów cofnęło się do takiego poziomu, jaki miało, gdy nie przekraczałem jeszcze banalnego wieku sześciu lat. 

Zduszony jęk. 
Tłamszę w palcach materiał poszewki powlekającej poduszkę. Zarzucam ją na głowę i nastaje ciemność. 
Oh, żeby mieć taki pilot, do sterowania czasem. 

Theo to dobry chłopak. Bynajmniej w mojej skromnej opinii, człowieka, któremu rzadko zdarza się trafnie ocenić cokolwiek. 
A kim ja jestem? Miernotą. Dzieciakiem. Niedojrzałym emocjonalnie gównem, które rości sobie prawo do interpretowania, określania i klasyfikowania zachowań Rudego, w jakieś podpedalskie nawiasy. 

Nie mogę powiedzieć, że czuję się dobrze, od chwili, gdy Emi z tą dziką pasją i błyskiem w oku opowiedziała mi o zdarzeniach, jakie miały miejsce, kiedy byłem uwalony do nieprzytomności. 
Czuję się jak takie nic. Gorzej. Jak ciota. Jak krowie łajno do połowy zeżarte przez muchy i ich tłuste larwy. 
Jak mogłem zachowywać się w sposób tak karygodny i niepasujący do zachowania normalnego, heteroseksualnego przedstawiciela męskiej płci? 
Przecież jestem właśnie takim normalnym, heteroseksualnym przedstawicielem! 

To nieistotne. To wszystko jest nieistotne, więc nie warto zaprzątać tym sobie myśli. Wystarczy zachowywać się naturalnie- jeść spać i chodzić do szkoły- a wszystko będzie normalne. Tak sądzę. 
W przypływie determinacji wstaję z łóżka i kieruję swe kroki do kuchni, nie czekając aż chwiejnie postawiona ambicja ulegnie zawaleniu. 
Tak jest Matt, właśnie tak. Bądź mężczyzną, upoluj coś dobrego i napełnij tym w końcu żołądek, który niechybnie przyrośnie Ci do krzyża, jeśli tego nie zrobisz. Nie to żebym czuł głód. Co to, to nie. Ja nigdy nie czuję głodu. Wręcz robi mi się niedobrze snując wizje obrazujące wkładanie czegokolwiek do ust. Jednak wycieńczony ostatnimi czasy organizm, głośnym burczeniem dopomina się posiłku. 

Na dole matki ani widu, ani słychu. Zapewne nie ma jej w domu, bo gdyby była, jej obecność jasno, a raczej głośno sygnalizowałby ryk telewizora dobywający się z pokoju dziennego. Nie mam pojęcia gdzie, po co i na jak długo wyszła, ale też skłamałbym mówiąc, że jakoś mnie to obchodzi. Ba! Na rękę mi jej absencja. Czuję ulgę na myśl, że jestem sam w całym budynku. Dziwne napięcie powodowane niechęcią jaką pałam w stosunku do spotkań z domownikami powoli ustępuje z karku, przez kręgosłup, aż w końcu znika na koniuszkach palców stóp. 
Dobra. Coś by tu trzeba było.. Jest. Mój wzrok wyłapuje wiklinowy koszyk z owocami samotnie stojący na granitowym blacie kuchennej wysepki. Soczyste jabłka pysznią się na tle blado-zielonych gruszek. Biorę jedno z nich do ręki, lecz gdy tylko czuję rześki aromat i gładkość skórki przy ustach, dopada mnie swego rodzaju wstręt do tego marnego dania. 
Nie jestem dzieckiem, do jasnej cholery! Ciskam jabłkiem do koszyka, jakby zrobiło mi niewybaczalną krzywdę. Przecież potrafię zrobić sobie kanapkę, albo inny, wymagający inwencji twórczej posiłek z poziomu średnio zaawansowanego. 
Przenoszę ciężar ciała z prawej nogi na lewą i to wystarczy bym znalazł się naprzeciw wrót lodówki. 
No i co? Staję jak wryty. Jak jakiś niepełnosprawny debil wpatrując się w monstrualnych rozmiarów kartkę, przytwierdzoną magnesem do nowoczesnego sprzętu AGD. 

"Mattheo, musiałam wyjść do miasta załatwić kilka spraw i odwiedzić ciotkę Marie. Nie wiem, o której wrócę. W garnku, w lodówce, za kapustą jest zupa pieczarkowa. Odgrzej sobie, proszę. 
Buziaki. Mama." 

Idiota. Jak siebie kocham, ślepy idiota. Wzdycham, po czym beznamiętnie wydobywam jedzenie z lodówki i stawiam je na elektrycznej kuchence, którą notabene obsługuję po raz pierwszy. 
Powinienem mieszać- mama i pani Jannifer, nasza pomoc domowa, tak właśnie postępują stojąc przy garach. 
Otwieram dwie szuflady, nim w trzeciej znajduję dużą łyżkę do zupy. O tak, teraz będę szefem kuchni. 
Zaczynam manewrować metalowym przedmiotem, robiąc na powierzchni leistej strawy leniwie krążący wir. 

"Time you spend on me 
I spend mine on being free" - nucę pod nosem całym sobą skupiając się na.. Puste spojrzenie wbijam w płynące z nurtem pieczarki. 

Nie, kurwa! Protestuję, tak nie będzie. Potrząsam głową niczym otrzepujący się z wody pies, z tą jedną różnicą, że w moim przypadki nie podąża za tym ruchem cały kadłub ciała. 

Ding Dong- dzwonek do drzwi. Cisza. Zamieram w bezruchu, jakby miało mi to w bliżej nieokreślony sposób ułatwić nasłuchiwanie dźwięku, który i tak zapewne skutecznie zagłuszyłby przejeżdżający pociąg towarowy. No nic. Wzruszam ramionami wracając do mieszania zupy. Jestem tu tylko ja, co równie dobrze mogłoby znaczyć, iż nie ma nikogo. 
Ding Dong, Ding Dong, Ding Dong. 
Cóż za uparty konował się tak dobija?! Z rozdrażnieniem i pełną gwałtownością demonstrującą nie wiem co i nie wiem przed kim, porzucam swoje dotychczasowe zajęcie tylko po to, by otworzyć, warknąć, że rodziców nie ma, a potem zamknąć z łoskotem. 

Pociągam za klamkę. 
-Nie ma.. - Wcześniej zmarszczone w złości brwi teraz unoszą się w afekcie tępego zaskoczenia, a szczęka opada na sam dół, gdziekolwiek on jest. Wyglądam głupio. O tak.. Gorzej niż głupio. Nie mogę wycedzić ani słowa. Nie mogę się cofnąć. Nie mogę pójść na przód. Stoję jak ten martwy drąg, głęboko wbity w ziemię i czuję jak grunt usuwa mi się pod stopami. 
-Cześć. Wszystko w porządku?- Rudy spogląda na mnie jakby z troską, przyoblekając usta w nieśmiały uśmiech- mogę wejść? 
Że co? On tu? Jak? Po co? 
Nerwowo przełykam ślinę, próbując coś z siebie wydusić. 
-Mogę?- spogląda na mnie wymownie. Ton jego głosu jest melodyjny, łagodny. Zupełnie jakby przemawiał do małego dziecka, które właśnie przeżyło jakąś niebanalną, osobistą tragedię i jest w stanie paraliżującego szoku. 
Wbrew sobie potulnie usuwam się na bok robiąc mu miejsce z czego skwapliwie korzysta. Zwinnie prześlizguje się między drzwiami i framugą nie odrywając ode mnie wzroku. 
-Na pewno wszystko dobrze? Matt, co się dzieje? Nie było Cię w szkole i..- tu kąciki jego ust drgnęły, a spojrzenie uciekło, jakby speszone- Martwiłem się. 
Pff. Dobre sobie. Rozumiem Emi, ale Ty? 
-Nic.- szepczę cicho. 
Robi mi się lżej, gdy zauważam, że Theo już na mnie nie patrzy. Unosi podbródek i bardziej widzę niż słyszę jak wciąga nosem powietrze. 
-Co tu tak wali? - pyta zupełnie innym tonem, a zdegustowanie zdaje się bić od jego zmarszczonej niesmakiem twarzy niczym światło z morskiej latarni.
- O cholera! - rzucam się w stronę kuchni odzyskując władzę nad własnym ciałem. Rudy wbiega do pomieszczenia zaraz za mną. 
Duszący dym, o istotnie nieprzyjemnym zapachu zalega pod sufitem. To moja zupa! 
Co robić? Co robić? W panice rozglądam się szukając nie wiem czego. Gaśnicy? Wiadra z wodą? W końcu nie wytrzymuję napięcia i chwytam garnek za metalową rączkę. Asz.. Parzy! Naczynie razem z zawartością ląduje na kafelkach rozbryzgując się na wszystkim co tylko w zasięgu rażenia: ścianach, szafkach, zmywarce i moich spodniach. 
-Głupi!- Theo wpada na mnie z impetem. Zaciska dłoń na moim nadgarstku i ciągnie w stronę zlewu. Nie protestuję, wlekąc się za nim jak szmaciana lalka. Boli. 
Odkręca kran, a następnie wkłada moją rękę pod zimny strumień, samemu się przy tym nieźle mocząc. 
-Trzymaj tak - instruuje tonem nie znającym sprzeciwu- nie waż się stąd ruszyć. 
Robię jak każe, czując niesamowitą ulgę w miejscu oparzenia. 
Kątem oka dostrzegam, że bierze ścierkę, zamacza ją pod wodą która już spłynęła z mojej kończyny i rozkładając zarzuca na dymiący się na podłodze garnek. 
Już po chwili doskakuje do okna z pleksiglasu otwierając je na oścież. Wie co robi. Jest tak zdecydowany.. ja bym nie potrafił - myślę z goryczą o własnych zdolnościach zachowania spokoju w takich właśnie sytuacjach. 
Dym powoli ulatnia się, pozostawiając za sobą drażniącą woń. 
-Pokaż- Rudy blokuje przepływ przeźroczystej cieczy, po czym bezceremonialnie porywa moją dłoń- nic Ci nie jest? 
Wydaje mi się, czy słyszę w jego głosie złość? 
-Czemu Ty jesteś taki..-oho, pan wiecznie stabilny emocjonalnie chyba ulega porywom- taki.. 
Zaciska usta w cienką linię i kręci głową zapewne w geście bezradności. 
-Dziękuję- mamroczę - Dupa ze mnie, a nie facet. 
Spoglądam na niego z niemałym zażenowaniem. Rysy twarzy mojego gościa wygładzają się, wracając do swej standardowej, sympatycznej formy. 
-No dupa to na pewno- niespodziewanie uśmiecha się łobuzersko- i to całkiem niezła. 
Zaschło mi w gardle. To był żart? Co mam mu odpowiedzieć? Czuję, jak moje policzki przybierają barwę dojrzałych malin. Nie jestem babą by tak o mnie mówił! Zaraz, ja to sam wcześniej.. 
-Nie to miałem na myśli!- bronię się bezradnie z jak sądzę dość komiczną miną- Wiesz, że nie to! Nie mów tak. 
-Przypominam, że przypaliłeś garnek. Jak można nie umieć zagrzać zupy? 
-Dobrze mi szło, póki nie przyszedłeś. To Twoja wina. Gdybym nie poszedł Ci otworzyć, nic by się nie stało.- wyrzucam mu w przypływie odwagi, próbując odepchnąć to powracające uczucie zciotowacenia. 
Dlaczego w jego obecności zaczynam czuć się jak jakiś gej? 
No już Mały- wypuszcza mnie z uścisku- gdzie masz apteczkę? Trzeba to opatrzyć. 

-Siadaj- ruchem podbródka wskazuje na zamkniętą muszlę klozetową. 
Bez ociągania wykonuję rozkaz. Wydymam wargi. Jestem tak żałośnie uległy. Nic nie mówię. Nie chcę mówić. Sytuacja w jakiej się znalazłem chyba nie może już być bardziej upokarzająca. 
-Masz Altacet?- Z zadumy wyrywa mnie chłodny głos Rudego, przegrzebującego zawartość apteczki nad umywalką. 
-Nie wiem..-Burczę nawet na niego nie patrząc. 
-Oj Mały. 
Nie mów do mnie mały! Protestuję w myślach, jednak nie ośmielam się wyrażać swej dezaprobaty na głos. Zaciskam zęby. Istotnie czuję się maleńki, wobec tego człowieka. 
Nie mija dłuższa chwila, gdy Rudy kuca przede mną z tubką maści i rulonem bandaża. 
-Daj. Zaufaj mi- Spojrzenie zielonych tęczówek zamiera na mojej twarzy i czuję jak gdyby docierało gdzieś głęboko. Gdzieś do samej istoty. Do tego co we mnie tkwi. Do porywów, niepewności, granic wstydu i onieśmielenia- Proszę, Matt. 
Niepewnie prostuję chude ramię, dając Theo dostęp do rany. 
Jego palce są zimne, a skóra na nich twarda, lecz przyjemna w dotyku. Grymas bólu wykrzywia mi usta w reakcji na delikatne otarcie opuszką. Syk. Wznoszę oczy ku górze, próbując skupić się na niezbyt skomplikowanej kaligrafii sufitu. 
-Zaufaj. Proszę.- Znów powtarza tę czarującą mantrę, w której pobrzmiewa bardziej błaganie, aniżeli zwykła prośba. Jakieś niezrozumiałe dla mnie pragnienie. 
Rudy powoli pochyla się nad moją dłonią. Zbliża do niej usta i dmucha. 
Haust powietrza rozpycha mi płuca. Wstrzymuję oddech. 
-Nie bój się mnie- uspokaja nie zmieniając pozycji. Czuję, że ręka, którą podtrzymuje moją dłoń drży. 
Pochylam głowę i widząc napięcie w jakim tkwi ten chłopak, nie wiem co myśleć. Nie wiem czego się spodziewać. Co robić. Czy to jest normalne? 
Ulotny pocałunek muska sam środek oparzenia, dokładnie na linii życia. 
Czas zamiera, lub przeciwnie- pędzi tak szybko, że nawet go nie dostrzegamy. Trwamy na wzór kamieni, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. 
-Dlaczego mi to robisz?- pytam w końcu szeptem tak cichym, że ledwo sam go słyszę. 
Rudy wzdryga się, jakby zlękniony. Milczy. Proszę. Powiedz coś. 
-Chcę się Tobą opiekować.-Odkręca maść, a następnie ostrożnie rozsmarowuje ją tam, gdzie chwile wcześniej dotykał skóry wargami. 
Powietrze między nami stało się tak gęste, że można by było powiesić na nim nielekki topór. Theo kontynuował swe dzieło starannie, powoli, mozolnie, dopóty, dopóki biały materiał bandaża dokładnie nie otulił mojego śródręcza. 
Eh, nie mogę tego znieść! To chore! 
-Zostaw mnie- cedzę przez zęby. Wstaję. On się nie rusza. Wychodzę z łazienki. Schody, wąski korytarz i mój pokój. Zamykam za sobą drzwi. 

"Proszę. Zaufaj mi." 
Ale jak mam zaufać komuś, kto zachowuje się tak niedorzecznie? To abstrakcja. To nie dążenie do przyjaźni. To.. to.. Tak nie powinno być. 
Wilgoć wzbiera pod powiekami. Nie potrafię jej utrzymać. To wszystko nie na moje nerwy. 
Wtulam twarz w poduszkę. 

Nagle klamka zapada, wydając z siebie charakterystyczny szęk. Po cichu i z wahaniem wchodzi "oprawca" mojego i tak już rozchwianego "ja". Sunie pod ścianą niczym cień. Boi się, że go uderzę? 
-Idź sobie- dukam wciąż kryjąc twarz w poduszce. Nie chcę, żeby widział, że się rozklejam. Miało nie być bardziej upokarzająco. 
-Brzydzisz się mnie?- ton zadanego pytania jest tak smutny, tak chłodny i przejmujący, że aż zamieram. Wielka gula przechodzi mi przez gardło wywołując niepożądany szloch. 
No pięknie. Rozrycz się tu jak baba, to na pewno będzie lepiej. 
Oprawca podchodzi bliżej. Nie widzę go, ale słyszę jego kroki. Brzeg łóżka zapada się pod dodatkowym ciężarem. Usiadł przy mnie. 
-Brzydzisz się mnie?- ponawia próbę uzyskania ode mnie odpowiedzi- Jeżeli tak, powiedz. Zniknę z Twojego życia raz na amen, tylko na Boga powiedz. 
Przy słowie "zniknę" ogarnia mnie kolejna fala rozpaczy, moim ciałem wstrząsa płacz. Cały jestem dezorientacją. Nie, nie brzydzę się go i w tym tak na prawdę tkwi problem! Gdybym czuł do niego odrazę wszystko byłoby jasne. 
Zaciskam palce. Chcę zniknąć. 
-Matt, ja..-chłodna dłoń zaczyna gładzić mój kark, lekko wchodząc pod włosy. W te i z powrotem. Niespiesznie- ja wiem, że źle robię. Nie pojmuję, co sobie myślałem. 
Szloch jakby ustępuje, łagodzony rytmicznym ruchem dłoni Rudego. Uspokajam się, choć wciąż czuję ból.
 Żal. Wielki, głęboki żal do siebie i do niego. Jesteśmy chorzy. Oboje. Tak, ja też. 
-Theo, dlaczego pierwszą osobą która mi się.. którą ja.. Która mnie zainteresowała nie jest ładna, cycata blondynka, tylko jakiś rudy fagas, który bez pytania wrył się z buciorami w moje życie?- rzucam mu spojrzenie załzawionych oczu. 
-Oh, czyli jednak..?-ulga wstąpiła w mojego towarzysza tak widocznie, że nawet gdyby chciał, nie zdołałby jej ukryć. 
-Co jednak? Co jednak?! Chcesz zrobić ze mnie takiego samego pedała jakim sam jesteś. 
-Mały- Theo pochyla się nade mną, równocześnie ujmując mój podbródek między kciuk i palec wskazujący tak, że nie mogę się od niego odwrócić. Pod głową mam poduszkę, także i ewentualne wycofanie przestaje być możliwe- Nie jestem pedałem. I Ty nim nie jesteś. Po co bawić się w pierdolenie nazwami, homo, nie homo, gej czy jak to ty brzydko ująłeś pedał. Nie podobasz mi się jako facet, tylko jako Ty. Cały Ty. Rozumiesz? 
Jak mam to rozumieć? Wszystko dzieje się zbyt szybko, żebym mógł pojąć samo sedno jego przekazu. 
Teraz nie chcę o tym myśleć. Wpatruję się w jego twarz i zaczynam odczuwać coś w rodzaju podziwu. Gorąco zalewa moje policzki. Rumienię się. Żenujące. Jedyne czego pragnę, to odwrócić się, lecz stanowcza dłoń mi na to nie pozwala. 
-Nie wstydź się Mały- szepcze dotykając mojego nosa swoim. 
Czuję, że w moim brzuchu powstaje nowe życie. Wyimaginowane skrzydełka zaczynają rozkosznie drażnić moje wnętrze, wzlatują to na górę, to znów w dół i rozpychają się na boki. Jest ich coraz więcej i więcej. Zamykam oczy. 
Po raz pierwszy wdycham ten nowy, niecodzienny i zapewne niepowtarzalny zapach Rudego. Odbywam wewnętrzną walkę, by samemu przed sobą móc się przyznać,do tego że mi się podoba. 
Wychylam się do przodu. Nie chcę uciekać. Byłoby to bardziej bez sensu niż to, co się we mnie dzieje. 
Ujmuję jego twarz w obie dłonie, czując lekki ból w miejscu zakrytym przez bandaż. Ale teraz to nieważne. Teraz decyduję się na to niemoralne szaleństwo. Godne potępienia relacje z tym konkretnym chłopakiem. 
Nieśmiało muskam ustami jego dolną wargę. 
Odpowiada mi smak Rudego. Zdominowany owocową gumą do żucia z delikatnym przebiciem nikotyny. Powtarzam manewr, tym razem odważniej. Theo gwałtownie wciąga powietrze nosem. Napiera na mnie z taką żarliwością, jak gdyby zbyt długo musiał ją wcześniej powstrzymywać. Sunie językiem po moich ustach i delikatnie je rozchyla. Głaszcze mój policzek. Wzdycha. 
Sam czuję, że serce łomocze mi równie szybko jak serce zranionego ptaka.
I nagle wszystko staje się proste. Te usta. Te oczy. Te dłonie. 
Mój Rudy. 
Pozwalam zmysłom całkowicie zanurzyć się w dalekim od codzienności doznaniu. Cały jestem nim pochłonięty.. 
Theo jakby siłą wyrywa się ze słodkiego letargu i odsuwa ode mnie kończąc pocałunek teatralnym muśnięciem. 
Nie rozumiem. 
-Nie chcę Cię wystraszyć Mały- Uśmiecha się.- Nie musisz się spieszyć.

V - Oczami Theo.

Życie jest jak piękne, na wpółdzikie zwierzę. Może podejść do Ciebie i pokornie pochylić kark, byś mógł je pogłaskać. 
Innym razem nie zbliży się na wyciągnięcie ręki, a będzie krążyć w okół, tak, byś tylko z daleka mógł podziwiać jego nieuchwytne piękno, kryjące się w subtelnej grze silnych mięśni, wijących się pod błyszczącą sierścią barwy smoły. 
Musisz jednak uważać, bo za niewłaściwy ruch zapłacisz głębokimi ranami po błyskawicznym cięciu śnieżnobiałych kłów. 

Szczęściem, czy też nieszczęściem- zależy od punktu widzenia- przez pewne traumatyczne wydarzenia, miałem okazję poznać swoją osobistą bestię znacznie bliżej niż większość ludzi podobnych mi wiekiem. 
Zwykle bywa tak, że dopiero w obliczu tragedii uświadamiamy sobie, jak bardzo jesteśmy płytcy, jak mało widzimy, jak bardzo nie doceniamy tego, co dzieje się w ogół. 
I gdy nagle spada na nas błogosławieństwo świadomości, zaczynamy się zmieniać. 
Jedni z nas bardzo szybko uznawani są za wariatów, i lądują w psychiatrykach (osobiście uważam, że nie ma ludzi normalnych. Norma jest pojęciem względnym, wytyczonym przez ogólnie przyjęte zasady moralności), drudzy po jakimś czasie nudzą się wytężoną pracą umysłu i rezygnują z poszukiwań samego siebie, a jeszcze inni zaczynają zdawać sobie sprawę z potęgi tego skomplikowanego, ociekającego posoką urządzenia, potocznie zwanego ludzkim mózgiem. 
Na szczęście nie zaliczam się do żadnej z dwóch pierwszych wymienionych grup. 

Lubię przyrodę i zachwycam się nią w każdej możliwej chwili. 
Fascynuje mnie literatura i sztuka. Dużo czytam. Zbieram informacje na tematy które mnie interesują. Wysnuwam własne teorie dotyczące konkretnych rzeczy, a potem szukam ich potwierdzenia. 
Właściwie w każdej sekundzie życia coś analizuję. Wielbię szczegóły. Wychwytuję dźwięki, zapachy, wrażenia dotykowe, słuchowe i wzrokowe. Dążę do poznania. Chcę być świadom wszystkiego, co mnie otacza i chłonąć z egzystencji jak najwięcej. Chcę by miała ona sens. 

Taki światopogląd wypracowałem sobie po śmierci mamy. 
Jako zrozpaczony, zdeptany i duszony tęsknotą czternastolatek, próbowałem przypomnieć sobie zapach perfum jakich używała. Wiem, że był delikatny i kobiecy. Tyle pamiętam, żadnych szczegółów. 
O ironio, zamiast tego doskonale wryła mi się w umysł gryząca woń dymu z papierosów, którymi namiętnie truł nas ojciec, jeszcze zanim zostawił nas dla młodej, atrakcyjnej Włoszki, z którą zamieszkał w jakiejś słonecznej mieścinie, leżącej tuż przy linii morza. 
W każdym razie od tego tragicznego wypadku, który odebrał mi matkę, staram się zwracać uwagę na wszystko. Żyć tak, jakbym następnego dnia miał się nie obudzić. Słodki Carpe Diem. Bo i kto wie, czy się obudzę? 
Uśmiecham się do własnych rozmyślań, zastanawiając się równocześnie, ile osób nazwałoby moje poglądy psychozą. 
-No, młody, widzę, że ładnie pobalowałeś- niski, męski głos, kryjący zarówno rozbawienie jak i ciekawość, dźwięczy w moich uszach. 
-Skąd te przypuszczenia, Aleks?- Pytam wyraźnie ironicznie, jednak on tej ironii zdaje się nie dostrzegać. 
-Nie wróciłeś na noc, siedzisz przy stole z kubkiem niezalanej kawy i wyglądasz jakby Cię jakiś pies zeżarł, przetrawił, a potem wysrał. 
Źrenice wykonują teatralny obrót. Mój starszy brat zawsze potrafił być przerażająco dosadny. 
Cóż, wcale nie mam zamiaru opowiadać mu o upojeniu alkoholowym, jakiego dopuściłem się w domu Emi, ani tym bardziej o tym, jak trzymałem włosy Mattowi, podczas gdy ten na kolanach spowiadał się toalecie z tego, co zjadł przez cały dzień. Nie miałem też ochoty wspominać jak potem wpółprzytomny leżał na moim ramieniu i jak nie mogłem się powstrzymać, aby się nim nie zaopiekować. 
Lepiej nie mówić nic, więc tylko wzruszam obojętnie ramionami. 
-Słuchaj Theo, kiedy to się wreszcie skończy? Te twoje nocne eskapady i upijanie się w sztok- ton jakim mówi w połączeniu z granatowym szlafrokiem, wykonanym z lekkiej satyny oraz puchowymi kapciami, które stanowią jedyną część garderoby, wydaje się po prostu komiczny - i znowu śmierdzisz fajkami, cholera! Młody! 
Czuję jak żyły rozdzierane są przez adrenalinę. Puls. Mocniej. Szybciej. Zaraz wybuchnę. Złość. Za moment uderzy mi do głowy. Jeszcze chwila. Zaciskam szczękę, obserwując Aleksa szykującego śniadanie dla dwóch osób. Teraz: 
-Mam swoje lata! Jestem pełnoletni i mam prawo o sobie decydować! 
-Skoro jesteś taki dorosły, to może zaczniesz sam się utrzymywać? Może się wyprowadzisz?- Patrzy na mnie z wyrzutem. 
-Hipokryta-cedzę przez zęby. Mała żyłka pulsuje na skroni- Zasrany hipokryta! Myślisz, że przyprowadzanie do domu co weekend innej, zabawnie łatwej szmaty jest takie bardzo dojrzałe?! Myślisz, że tego nie widzę?!- ruchem podbródka wskazuję tacę w jego rękach, na której znajduje się podwójna jajecznica. 
Wahanie. Zmieszanie na jego twarzy. 
-Ja przynajmniej zarabiam!- i tak kończą się wszystkie kłótnie. 
Wdech, wydech. Dość. Nie mogę dłużej tego słuchać. 
Wstaję. Spojrzenie pełne pogardy. Klamka, zimna. Trzask zamykanych drzwi. Kroki na chodniku. Kierunek: na przód, za dwie przecznice w prawo. Coraz ciszej. Coraz dalej od zgiełku co ruchliwszych ulic. Park. Ławka. Moja ławka. Przywłaszczam ją sobie dla swojej nostalgii. Siadam. Oddech się uspokaja. Chłodne powietrze wdziera się nosem i wychodzi ustami. Wzrok pada na dzikie ptactwo pluskające się w lodowatej wodzie stawu. 
Zawsze przychodzę właśnie tu, gdy do głosu dojdzie potrzeba uspokojenia myśli. 

Beznamiętnie obserwuję parę sunących po falującej powierzchni kaczek. 
Miłość skomplikowana jest w swej prostocie- rozważam. Jakieś ukłucie w okolicach serca. 
Raz jeden byłem zakochany. Dawno. Myśli zaczynają krążyć w okół wspomnień. 
Włosy koloru dojrzałej pszenica, zwykle splecione w ciasny warkocz. Pełne usta, zgrabne dłonie i wyjątkowo twardy charakter. 
Pierwsze pocałunki, pierwszy dotyk, pierwsze wspólne noce, które były naszą wielką tajemnicą. 
Odkąd odeszła.. Ona, Angelika, zabierając ze sobą część mnie, przestałem czuć w ten sposób. Przestałem wierzyć w stałe relacje, a więź między dwojgiem ludzi zdegradowałem do imaginacji rodzącej się z zauroczenia i pożądania fizycznego. 
Owszem, po Angelice miałem wiele partnerek, partnerów.. Nigdy nie widziałem różnicy między płcią męską i żeńską. Jest mi wszystko jedno, byleby obiekt w jakiś sposób mnie pociągał.. w jakiś.. Wystarczy ciekawa aparycja, mądre słowo, ładne piersi, czy tyłek. 
Zawsze też lubiłem porządnie się naćpać zanim wylądowałem z kimś w łóżku. Heh. 
Usta mimowolnie wykrzywia grymas obrzydzenia. W łóżku? Jakim łóżku? Moje przygodne manewry rzadko kiedy dotyczyły łóżka. Częściej były to toalety, tylne siedzenia samochodów, czy też po prostu podłogi w przypadkowych, zapyziałych melinach. 
Z resztą, szybkie numerki, służące tylko i wyłącznie zaspokojeniu chuci, nie wymagają ani luksusu, ani odpowiedniego klimatu. 
Czy kiedyś dręczyły mnie wyrzuty sumienia? 
Nie. Sam nie potrafiłem już kochać, ale starałem się także wybierać osoby, które szukały tego samego, co ja: jednorazowego zbliżenia. 
Żadnej wymiany numerów telefonów, żadnej kontynuacji znajomości. 
Nigdy nie miałem zamiaru nikogo ranić- choć skrycie, to jestem wrażliwym człowiekiem- jeśli krzywdziłem, to tylko nieumyślnie. 
Próbowałem wielu rzeczy z wieloma ludźmi, różnych nacji i obyczajów, jednak nigdy już nie doznałem tego, co dawały mi pełne smaku i magii noce spędzone z Angeliką. 
Zrezygnowałem z erotycznych poszukiwań przeszło rok temu. 
Teraz coraz bardziej pogrążam się w ukochanej muzyce, koncertach, alkoholu, papierosach i od czasu do czasu cięższych używkach. 
Życie nabrało innego wymiaru. 
Nie lubię, gdy ktoś ocenia to, co robię, nie znając mnie, moich poglądów, ani powodów, dla których postępuję tak, a nie inaczej. Chociaż.. Sądzę, że większość osób i tak uznała by mnie za psychola, bo moja logika jest zbyt trudna, głęboka i zawiła, a zdolność dedukcji zbyt wyćwiczona jak na ten wiek. 
Nawet, kiedy ktoś postanowi się ze mną przemawiać, szybko rezygnuje, nie mogąc znaleźć dobrych kontrargumentów dla mojego stanowiska, a swoją ucieczkę ze słownego pola bitwy tłumaczy prostym zdaniem, którym gardzę tak bardzo, że aż wywraca trzewia, a mianowicie "nie chce mi się z Tobą gadać". 

Składam dłonie, przybliżam je do ust i chucham ogrzanym powietrzem, by dać zdrętwiałym palcom choć trochę ciepła. 
Kaczki odpływają gdzieś na drugi koniec zbiornika, wesoło kołysząc się na wodzie. Teraz są tak daleko, że ledwo dostrzegam ich drobne, zaokrąglone sylwetki. 
Przez umysł przebiega pewien obraz. Twarz Matta. Jego naburmuszona mina, zmarszczone brwi, oraz niedające się odgadnąć spojrzenie. 
Przypominam sobie jakie w dotyku są jego włosy i po plecach przebiega salwa dreszczy. 
Czuję, że się rumienię. To dziwne, że zawstydza mnie myśl o koledze z nowej klasy. Fascynacja. Tak, to chyba to. 
Głęboki wdech rozpiera mi płuca. 
Intryguje mnie jego charyzma. Ponadto jest inteligentny, a inteligencja działa na minie lepiej niż najwspanialszy afrodyzjak. 
Skądś znam ten specyficzny charakter. 
Boję się myśleć o Matt'cie w ten sposób, lecz to jest ode mnie silniejsze. 
Czuję, że zakładam sobie pętlę na szyję. Wizja odtrącenia co najmniej mnie przeraża, jednakże chyba nie na tyle, by powstrzymywać się od dwuznaczności, jakie kieruję w jego stronę poprzez słowa i gesty. Kurwa. Przecież to normalny chłopak, z normalnej rodziny i pewnie o konwencjonalnym podejściu do życia i związków. 

Oh, Theodorze- Karcę się w myślach- sam chcesz się skrzywdzić, pierdolony masochisto. Lecz się póki nie jest za późno, albo od razu strzel sobie w łeb. 

Tak będzie lepiej. 

Dziwny bulgoczący odgłos, niefortunnie komponuje się w dźwięki parku. To mój brzuch. Wyciągam papierosa. Odpalam go, a potem wpuszczam rakotwórczy dym do płuc. Wdech. Biały dym kręci w powietrzu piękne, zwiewne piruety. 
Robi się późno. Czas wracać do domu. 

Otwieram lodówkę. Co by tu...? O proszę, pomidorowa. Aleks, choć bardzo obrażony zadbał bym nie chodził głodny. Ciekawe, gdzie też się podział? Pewnie przesiaduje u którejś ze swoich lasek. 
Zjadam zimną zupę- nie chce mi się jej odgrzewać. Za oknem powoli robi się szarawo. Zamykam się w pokoju. Wyciągam repetytorium z historii i próbuję się uczyć. Muszę traktować maturę poważnie, z takiej racji, że jest ona moją przepustką do wolności. 
Nic z tego. Złe samopoczucie, ciągłe próby wyparcia Matta z myśli i świadomość konieczności oddalenia się od jego świata, skutecznie udaremniają mój wysiłek. 
Idę spać. 

Budzę się z postanowieniem zachowania dystansu i powtarzam sobie, że izolacja będzie najlepszym wyjściem dla nas wszystkich. 
Ja nie będę stwarzał sobie pozorów uczucia, a Matt nie będzie musiał tłumaczyć się kolegom, czemu ten Rudy pedał tak się do niego przyczepił. 

Dobiegam do szkoły nieco spóźniony. Korytarz. Szlag. Mylę drogę-muszę się cofnąć. 
Wchodzę do klasy ponad piętnaście minut po dzwonku. 
-Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie- uprzejmie witam się z psorem, starając się uspokoić oddech. 
Wbrew własnej woli rozglądam się po klasie. Przed oczami przewijają mi się twarze wszystkich współuczniów, a ja staram się wyłowić z nich tą jedną. Miejsce obok Emi jest puste- nie ma go. 
Dziewczyna posyła mi uśmiech, a ja odpowiadam jej tym samym, choć czuję jak rośnie mi gula w gardle. 
Bez zastanowienia zajmuję ławkę, w której zwykle siedzi Matt. 
-Nie ma naszego imprezowicza?-pytam szeptem z pozornym rozbawieniem, To w jaki sposób nauczyłem się kryć emocje imponowało nawet mi samemu. Nikt nie byłby w stanie odkryć, co tak na prawdę dzieje się w moim wnętrzu. 
-Nie, myślałam, że "mały" będzie z Tobą- silnie akcentuje słowo "mały", spoglądając przy tym na mnie wymownie. Chichocze. 
-Daj już spokój-Przywołuję na usta najłagodniejszy uśmiech na jaki mnie stać-wiesz, że to były wygłupy. Po co ciągnąć je w nieskończoność? Zaraz zrobią się nudne. 
Ziewam teatralnie, przykrywając usta dłonią, a serce wali jak młot pneumatyczny. 
-Cóż, może przyjdzie na dziewiątą.- dziewczyna sumuje już poważnie, jakby obruszona moimi słowami. 

Matt nie pojawia się na drugiej lekcji. Nie poruszam już jego tematu. Nie chcę zwracać niczyjej uwagi na swoje samopoczucie. Poznaję coraz to więcej ludzi z klasy i spoza niej. 
Uśmiecham się. Rozmawiam. "Ups, coś Ci spadło". 
Podnoszę długopis i szarmancko oddaję go średniej urody dziewczynie o hipnotyzującym spojrzeniu. 
Rumieni się. O nie. Nie patrz tak na mnie-apeluję w myślach- nie chcę problemów z pseudo zakochanymi uczennicami młodszych klas. W ogóle nie chcę żadnych problemów. 
Do końca lekcji pozostaję już przy Emi. Jest nieco nieogarnięta. Pomagam jej w nauce. 

Mija następny dzień, i kolejny. Matt wciąż jest nieobecny. Zaczynam się niepokoić. Ogarnia mnie drażliwość. Coraz ciężej jest się uśmiechać i udawać, że nigdy nic mi nie dolega. Czwartek. Piątek. Nadal go nie ma. Zagryzam wargę. Jeszcze parę sekund walczę ze sobą. To nie ma sensu. Męczę się martwiąc tą całą, dziwną sytuacją. 
-Ej, Emi..- Zaczynam nieśmiało drapiąc się po tyle głowy- Miałaś jakieś wiadomości od Matta? Wiadomo dlaczego go nie ma? 
-Dzwoniłam do niego wczoraj, ale nie odebrał. Pewnie jest chory, albo coś. Może spał. 
-Tak pytałem.-chcę bym mój głos zabrzmiał obojętnie. Nic z tego. Smutek delikatnie przebija maskę. Na szczęście dziewczyna tego nie zauważa. Już miałem odejść w swoją stronę, ale... 
-Emi, podałabyś mi jego dokładny adres?

IV

Przekręciłem się na drugi bok czując jak wraca mi przytomność. Próba otworzenia powiek. Cholera. Moja głowa. Pulsujący ból w skroniach, promieniujący do oczodołów, do żuchwy, do uszu. Niewyobrażalna suchość w gardle. Włosy pozlepiane substancją nieznanego pochodzenia. 
Podniosłem głowę i na wpółświadomie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Seledynowe zasłony, sprawiały, że w małym pokoju panował przytłaczający półmrok, w którym jednak można było dostrzec kilka pustych puszek po piwie zawalających biurko i skończoną flaszkę ohydnej, ruskiej wódki pod nim. 
Na samo wspomnienie smaku tego ognistego trunku w gardle, moje treści żołądkowe, których nawiasem mówiąc nie było już zbyt wiele, podskoczyły jak na komendę. 
To się narobiło- pomyślałem, kiedy dotarło do mnie, że wciąż jestem u Emi, dręczony kacem po libacji alkoholowej, jaka spontanicznie zrodziła się ubiegłego wieczoru, brudny i nieprzebrany. 
Na łóżku obok mnie leżał Rudy z twarzą obróconą w moją stronę i lekko uchylonymi ustami, z których kącika sączyła się niewielka strużka śliny nawilżająca poduszkę. Coś obrzydliwego. Skrzywiłem się zniesmaczony. Jedną rękę, dziwnie zgiętą trzymał sobie pod koszulką, w drugiej natomiast ściskał niemal pustą paczkę papierosów. Nie wiedziałem, że pali, więc ogarnęło mnie lekkie zdziwienie. Osobiście nigdy nie czułem pociągu do wyrobów tytoniowych. Wręcz przeciwnie, sam ich zapach doprowadzał mnie do mdłości. 
-Theo-w miarę ostrożnie chwyciłem go za ramię i z zaskoczeniem zauważyłem, że mam bardzo zachrypnięty głos-Theo, obudź się. 
Jakiś niewyraźny bełkot dobył się spomiędzy jego warg. Ciało zadrżało, lecz powieki pozostały zamknięte. 
Rękę, którą jeszcze przed chwilą krył pod materiałem koszulki, teraz przerzucił mi przez kark, tym samym zmuszając mnie do tego, bym się przysunął. Jego ramię było silne, mięśnie choć nienapompowane to twarde i zbite. Uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem słaby, nie mogąc wyrwać się z niekontrolowanego uścisku nieprzytomnego rówieśnika. Stęk i kolejna nieudolna próba odepchnięcia się. 
Czołem dotykałem czoła Rudego i nie mogę powiedzieć, bym czuł się z tym dobrze. 
-Śpij mały- wyszeptał z takim wysiłkiem, jakby to miały być ostatnie słowa w jego prawie dziewiętnastoletnim życiu, po czym przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Usłyszałem jak głośno wciąga powietrze. 
Tego było już zbyt wiele. Zebrałem się w sobie. Zapomniałem o bólu w głowie i uciążliwej suchości podniebienia. Spiąłem wszystkie mięśnie (choć raczej nie mam ich zbyt wiele) 
-Rudy, kurwa! - Powiedziałem dość głośno. Na tyle głośno, by w ciszy wydało się to krzykiem. 
Chłopak szarpnął się ze swojego miejsca i spojrzał na mnie wielkimi, nabiegłymi krwią oczami: 
-Co.. Co jest? - no proszę, nie tylko ja tu byłem zachrypnięty. 
Po chwili chyba uświadomił sobie, że jego przedramię wciąż spoczywa gdzieś na moich plecach i zabrał je gwałtownie. Zażenowanie bardzo wyraźnie wymalowało czerwienią jego policzki. 
Nastała niezręczna chwila ciszy. W milczeniu przyglądałem się jego skrępowanemu wyrazowi twarzy i sam czułem, że ciepło uderza w moją. 
-Stary, bo ja..-Zaczął niepewnie, lecz nie potrafił skończyć. 
-Spałeś, zaczepiałem Cię, chciałeś mnie uciszyć. Nic się nie stało. Głupi, dwuznaczny przypadek-dopowiedziałem za niego, na pozór beznamiętnie wzruszając ramionami. Na prawdę nie potrafiłem zachować kontroli nad własnym ciałem. Trzęsłem się wewnątrz i na zewnątrz. Myśli galopowały po mojej głowie, niczym stado krnąbrnych gazeli. 
-Tak, przypadek- odpowiedział natychmiast, jednak wyczułem w jego tonie jakąś nutę wahania, melancholii. 

Nagle klamka zapadła, a zza uchylonych drzwi wyłoniła się równie zmarnowana jak i my Emi. 
Miała na sobie różowy szlafrok, a pod nim widniała żółta pidżamka w kurczaczki. 
Może gdybym nie był taki skonsternowany, zaczął bym się śmiać. 
-I jak? Wyspali się?- rzuciła obojętnie przysiadając na skraju łóżka. 
-Tak samo jak i Ty- zripostował Rudy, wymuszając uśmiech. Opanował się błyskawicznie i nic nie wskazywało już na to, by był jakiś spięty. 
-No wiecie gołąbeczki. Ja nie wiem, co się tu jeszcze działo, jak ja poszłam spać - Zachichotała, z miną detektywa Rutkowskiego. 
-Jak to co się działo?! Jak to jeszcze?! Jakie gołąbeczki?!- Oddech przyspieszył, serce też. To musi być jakiś głupi żart. Nieporozumienie- Wyjaśnij mi natychmiast, o co Ci chodzi! 
Moi towarzysze wymienili się pytającymi spojrzeniami, lecz nikt się nie odezwał. 
-Języki wam odjęło?! 
-Matt.. Ty nic nie pamiętasz, prawda?- głos Emi przycichł, a atmosfera stała się jeszcze cięższa niż chwilę temu..