Rozglądam się po niewielkiej klitce, którą Rudy nazywa swoim pokojem. Ściany w odcieniu morskiej zieleni są przybrudzone. Łóżko stanowi starej daty rozkładana kanapa. Parapet zalega kolekcja uschniętych kaktusów, a szafki zawieszone nad odrapanym po bokach biurku są każda z innej parafii.
Mimo wszystko, trzeba przyznać Theo, że umie trzymać porządek. Nie to co ja.
Rumienię się na myśl, że ten chłopak oglądał moją porozrzucaną po podłodze bieliznę.
-Co Ci?- pyta cicho znad splecionych dłoni, podpierających podbródek.
-Nic- warczę. Jestem na niego zły. Zresztą czego się spodziewał?
Gdybym był odrobinę mądrzejszy, pewnie już by mnie tu nie było.
Mijają kolejne minuty, a my trwamy w niemal całkowitym milczeniu. Od czasu do czasu, któreś z nas rzuca lakoniczne pytanie, a drugie odpowiada równie lakoniczną formułką. Ze swobodnej atmosfery jaka panowała przy obiedzie nie pozostał nawet marny strzęp. Nawet taki tyci tyci tyci.
-Jak chcesz mi pokazać to, co miał na myśli Twój brat?- słowa, które wypowiadam całkiem normalnym tonem, w ciszy jaka panuje przypominają krzyk- Nie możesz mi po prostu powiedzieć?
Rudy wzdryga się, po czym wstaje z krzesła przy biurku, na którym jeszcze przed chwilą spoczywał. Myślę, że nawet, gdybym go nie znał, jako pewnego siebie, pogodnego człowieka (czy na prawdę jest pogodny? Co ukrywa?), udało by mi się dostrzec stres jaki z niego emanuje. Pięknie zarysowana kość żuchwowa jest spięta, oczy przymglone, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.
Wbrew temu, że to JA jestem pokrzywdzony, że to JA zostałem nazwany zabawką, że to JA zostałem wyśmiany bo nie pasuję do jego znajomych, czuję ukłucie gdzieś pod żebrami, patrząc na jego udrękę. Jest mi go żal.
-Theo..-zaczynam najspokojniej, jak tylko mogę- Czy Ty myślisz, że już Cię skreśliłem?
Odwraca się w moją stronę, a jego zielone oczy są wielkości pięciozłotówek i błyszczą niczym wypolerowane szkło. Wygląda jakby miał się zaraz rozpłakać.
Siada koło mnie niepewnie, zachowując odstęp, chyba bojąc się, że go uderzę.
-Nie wiem.- Odpowiada krótko, a w barwie jego głosu można usłyszeć autentyczną rozpacz i skołowanie- To moja wina. Rozumiesz? Moja pierdolona wina. Nie potrafię z tym skończyć, Matt!
Skończyć z czym? Zagryzam wargę, a on patrzy na mnie jak na ratunek. Jak na antidotum znalezione po latach bezowocnych poszukiwań. Jak na kogoś mądrzejszego, bardziej zaradnego.
Nie zostawię go teraz. Może na prawdę jestem kretynem, ale nie mogę. Żołądek w moim wnętrzu wykonuje potrójne salto, a następnie ląduje gdzieś w okolicach gardła. On nie może być zły. To niemożliwe. Ma tajemnicę, bardzo mroczną tajemnicę zresztą.. Ale czy gdyby miał mnie gdzieś, zachowywał by się w ten sposób? Po co? Żeby się mną pobawić? Nie wierzę.
-Theodorze. Nie wiem co robiłeś do tej pory- zaczynam, czując nagły przypływ wiary we własne siły- Chyba nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić, jeśli jest to aż takie złe, jak to opisujesz.-przerywam zbierając myśli, po czym kontynuuję- moje pytanie brzmi: czy chcesz się zmienić? Czy chcesz bym został?
-Tak..-szepcze zrezygnowany i wiem, że bardzo wątpi w spełnienie swoich pragnień.
Uśmiecham się blado.
-Jeśli tak, to o ile nie jesteś alfonsem, i nie chcesz mnie wkręcić do ruskiego burdelu, to zostanę.
-Nie wiesz o czym mówisz- prycha z dezaprobatą, a ja nie mam pojęcia, co o tym sądzić.
Nie poddaję się. Nie teraz, gdy zdaje się, że znalazłem swoje miejsce na ziemi.
-Zamknij się już. - mówię czule, opierając głowę w zagłębieniu jego szyi. Ładnie pachnie.
-Nie wiesz o czym mówisz- powtarza już spokojniej, a za moment czuję jego dłoń wędrującą powoli w górę moich pleców. Przyjemny, nieznany mi dotąd dreszcz rozlewa się po ciele. Ciepło, którego centralny punkt znajduje się w dotyku Theo, pieści moje zmysły, napawając odrażającą rozkoszą. Tak, zdecydowanie jestem pedałem- przyznaję się po raz kolejny sam przed sobą, wiedząc, że nie mogę się oprzeć doznaniom zadawanym przez innego przedstawiciela tej samej płci.
-Wiesz, że dziś całowałem się pierwszy raz?- muczę w zamyśleniu, zmieniając temat.
Rudy odsuwa mnie od siebie, przyglądając się bacznie. Lustruje po kolei moje czoło, nos, oczy policzki, aż wreszcie zatrzymuje swój wzrok na ustach. Tych ustach, których niewinność przepadła bezpowrotnie w muśnięciu warg, o jakim nigdy nie śmiałbym nawet przypuszczać.
-Kłamiesz.- to bardziej stwierdzenie niż pytanie, w którym wibruje jakaś nuta rozbawienia.
-Nie- marszczę brwi czując się urażony.- Pie-rwszy-raz- powtarzam powoli, łopatologiczne, tak, żeby dotarło to do tego rudego łba.
-Oj Mały..-patrzy na mnie z uwielbieniem, nadzieją i czymś jeszcze- na prawdę?
-Nie, na niby.
Śmieje się, a dźwięk ten jest tak niepasującym, do ponurego nastroju jaki panuje w pomieszczeniu.
Obraca się, kładzie obie dłonie na moich sterczących obojczykach i popycha delikatnie, jakby prosząc o pozwolenie. Nie opieram się, nie chcę tego robić. Chcę być blisko niego, zapominając o okrutnej tajemnicy, z którą mam zapoznać się dzisiejszego wieczora.
Teraz leżę płasko, plecami przywierając do twardego materaca starej kanapy. Rudy wisi nade mną, opierając się na łokciach. Czuję jego przyjemny ciężar i ciepło bijące przez materiał czarnej koszulki.
-Co teraz zrobisz?-pytam niecierpliwie, gdy ten wciąż pieści mnie wyrażającym tyle uczuć spojrzeniem.
-Teraz?-Nieoczekiwanie dociska swoje biodra do moich. Biorę duży haust powietrza, który szybko więźnie mi w gardle. Czuję..-teraz pocałuję Cię znowu, wiedząc już, że Twoje usta nie należały wcześniej do nikogo innego.
Ciepły głos, nafaszerowany satysfakcją, przeradza się w uwodzicielski pomruk, kończący się zetknięciem naszych warg. Rozchylam usta, pozwalając by jego język spotkał się z moim. Najpierw niepewnie, potem odważniej. Wplatam palce w miękkie, rude włosy, przytrzymując jego głowę. Nasz pocałunek staje się coraz bardziej zachłanny. A im bardziej zachłanny, tym bardziej nienasycony.
Oh, Rudy. Nieświadomie wypycham miednicę wychodząc mu naprzeciw i czuję jak żar zrodzony w pozornie niewinnej pieszczocie obejmuje mnie całego, ze szczególnym uwzględnieniem okolic podbrzusza. Nie powiem, jest to nowe, ale podoba mi się.
Theo delikatnie odrywa się ode mnie, oddychając głęboko i dotykając palcami moich policzków.
-Czy Ty aby nie robisz się zbyt rozpustny, Matthew?- minę stara się utrzymać w powadze, lecz oczy zdradzają rozbawienie.- Nie teraz Mały.-dodaje po chwili.- Teraz musimy się zbierać. Chcę, byś poznał gorszą część mnie i chcę wierzyć, że po tym co zobaczysz, wciąż będziesz chciał przebywać w moim towarzystwie.
-Theo..-mamroczę- A gdybym tak pozostał w niewiedzy?
-Nie.
-Dlaczego nie? Teraz było tak miło..
-No właśnie. Chcę, byś wiedział, z jakim potworem jest Ci tak miło i żeby mimo wszystko wciąż było Ci z nim miło.- wstaje z nowym płomieniem w oczach, a ja z przykrością rozstaję się z przyjemnym ciężarem.- Pytałeś, czy chcę się zmienić.-wzdycha ciężko- Tak, chcę. Chcę to, kurwa, zrobić dla Ciebie. Bo TY jesteś tego wart.
Teraz to ja mam oczy jak spodki. Jestem dla kogoś coś wart. Ba! jestem wart zmiany, odkrycia się przede mną. Jestem tego wart- on tak twierdzi.
Rudy otwiera garaż, i ku mojemu niedającemu się ukryć zdumieniu, wyprowadza z niego potężne, błyszczące cacko.
-wow..-dukam z podziwem.
-Fajna, co nie?- Theo klepie z dumą bak swojej zabawki, na którym widnieje kunsztownie namalowana sprejem syrena z obnażonymi pierwsiami- to Honda CB 750F2. Rocznik dziewięćdziesiąty piąty, pojemność skokowa siedemset pięćdziesiąt centymetrów sześciennych. Całe życie na nią zbierałem.
-Niesamowita.-chwalę szczerze, sprawiając mu tym przyjemność- pojedziemy tym?
-A jak myślisz?- wsiada na motor i odpala silnik, który wydaje z siebie potężny ryk- wskakuj Mały.
Mija niespełna pięć minut, odkąd wyruszyliśmy z podwórka Rudego, a po jego wesołym nastroju zostało tylko liche wspomnienie. Przytulam policzek do jego pleców odzianych w ramoneskę pachnącą, starą, dobrze wyprawioną skórą. Prędkość sprawia, że powietrze smaga moją twarz, rozwiewa mi włosy i zmusza do mrużenia oczu.
Nie mam pojęcia dokąd jedziemy. Póki co, minęliśmy dobrze mi znane osiedle domków jednorodzinnych, tym samym znajdując się na wylocie z miasta. Zaczynam czuć niepokój.
-Słuchaj Matt. Gdy jesteśmy sami, możesz ze mną, robić co zechcesz- rzuca ni stąd ni zowąd, gasząc silnik i schodząc z wygodnego siodełka szosówki- no prawie- dodaje z konsternacją- Ale błagam, nie manifestuj całemu światu, tego, co jest między nami.
Robi mi się przykro, odwracam wzrok. Rudy bez pomyłki odczytuje moje myśli.
-Matt, nie chcę, byś musiał znosić jakieś durne kpiny. Jasne?- Szepcze z troską, co po raz kolejny sprawia, że ciepło rozlewa się po komórkach mojego ciała.- A jeśli chcesz kleić się do mnie na motorze jak baba, to równie dobrze możesz wypisać sobie na czole "Jestem pedałem".
Nie wiem, co powiedzieć, więc tylko kiwam głową na znak, że zrozumiałem. Nie jestem babą, a on nie musi być aż tak dosadny.
Zeskakuję z miejsca pasażera i staję obok. Theo bez problemu stawia maszynę na nóżkach, a wyraz jego twarzy ulega diametralnej zmianie. Jest przerażony, zniesmaczony i wygląda jakby zaraz miał zwymiotować.
-Jesteśmy na miejscu- ruchem podbródka wskazuje na małą, brązową furtkę wkomponowaną w łuk z żywopłotu. Ponad łukiem widnieje szyld "Ogrody Działkowe Royal Garden".
Że co? Mrugam oczami, badając czy to co widzę nie jest fatamorganą.
-Działki?-niemal parskam śmiechem- One są takie straszne?
-Chodź, to się przekonasz- burczy przygnębiony i rusza przed siebie, najwidoczniej pewny, że pójdę za nim.